Moje początki w Niemczech były pełne emocji i niepewności. Pamiętam, jak wysiadłam z autobusu „Sindbad” na dworcu Hackerbrücke w Monachium. Ten legendarny autobus, pełen innych Polaków, którzy również zdecydowali się na emigrację, stał się symbolem nowego rozdziału w moim życiu.
SPIS TREŚCI
Zagubiona w nowym świecie
Początki w Niemczech były dla mnie jak wejście do zupełnie nowego świata. Każdy dzień przynosił wyzwania – od poruszania się po wielkim, obcym mieście, przez próbę „dogadania się” w języku, którego dopiero się uczyłam, aż po codzienne zakupy w sklepach, gdzie musiałam przyzwyczaić się do innej waluty. Wcześniej moje doświadczenia za granicą ograniczały się do kilku szkolnych wycieczek, na których nigdy nie byłam sama i nie musiałam podejmować ważnych decyzji. Teraz po raz pierwszy stanęłam na własnych nogach, w obcym kraju, na dłużej i całkowicie samodzielnie.
Wszystko to wywoływało we mnie mieszankę emocji – zagubienie i rozczarowanie stały się moimi codziennymi towarzyszami. Z jednej strony ekscytacja związana z nowym etapem życia, a z drugiej nieustanna obawa, czy sobie poradzę. Czułam się jak dziecko, które nagle trafiło do świata dorosłych, gdzie każdy krok wymagał odwagi i samodzielności. Monachium, choć piękne i tętniące życiem, wydawało mi się zimne i obce. W tych pierwszych dniach często zastanawiałam się, czy nie popełniłam błędu, opuszczając to, co było mi dobrze znane.
Oddać swój los w czyjeś ręce
Pod koniec 2013 roku wyjechałam do Niemiec z moim ówczesnym partnerem, pełna nadziei na nowe życie za granicą. Z monachijskiego dworca odebrał nas znajomy. Nie przyjechałam przecież zupełnie w ciemno. Jednak kiedy dzisiaj o tym myślę, zdaję sobie sprawę, jak bezmyślny był to krok. Ale cóż, było, minęło.
Cały wyjazd był zaplanowany przez mojego partnera, który znał kogoś w Monachium. Pokój, mieszkanie, praca – wszystko miało być załatwione. Wydawało się, że odnajdziemy się w nowym mieście bez problemu, a reszta będzie już tylko formalnością. Niestety, okazało się, że nie było nic. Pokój, który rzekomo miał być nasz, był już zajęty, a lokatorzy mieszkania nie przyjęli nas z otwartymi ramionami – mówiąc delikatnie.
Moje początki w Niemczech były dalekie od ideału. Brakowało dosłownie wszystkiego – pokoju, łóżka, kąta do spania – a współlokatorzy jasno dawali do zrozumienia, że nie są zadowoleni z naszego przyjazdu. Nie chcieli nas tam, a my nie chcieliśmy tam być, ale wyboru nie mieliśmy.
Plan był taki: przemęczyć się na początku, zacząć pracę, a potem szybko znaleźć własne mieszkanie. Problem z głowy, prawda? Każdy, kto mieszka – czy to w Berlinie, Monachium, czy innym dużym niemieckim mieście – zrozumie ironię tej sytuacji. Dla pozostałych napiszę krótko: szukanie mieszkania w Niemczech nie jest wcale takie proste.
Nieoczekiwany koszmar polskiej społeczności
Możesz zapytać: dlaczego inni lokatorzy mieli z nami problem? A może to my byliśmy „trudni”? Wiadomo, każdy ma swoje dziwactwa, więc pewnie i my nie byliśmy idealni. Problem jednak leżał gdzie indziej.
Za ścianą mieszkali ludzie uzależnieni od alkoholu i narkotyków, którzy regularnie urządzali głośne, awanturnicze imprezy. Co gorsza, nie dbali o higienę, a ja szczerze mówiąc, bałam się ich. Nasze relacje pogorszyły się jeszcze bardziej, gdy odmówiliśmy płacenia „haraczu” – opłaty za możliwość pobytu w mieszkaniu, oprócz płacenia normalnie czynszu.
SPRAWDŹ MÓJ PORADNIK
„PIERWSZE KROKI W NIEMCZECH”
→ najważniejsze informacje na start
→ praktyczne wskazówki
→ platforma online
→ w wersji do czytania i słuchania
→ zbiór niezbędnych linków
Początki w Niemczech nie należały do najłatwiejszych
Ten koszmar trwał pół roku. Pierwsze trzy miesiące spędziłam na materacu u znajomego, w czteroosobowym pokoju, czując się intruzem nawet przy wyjściu do łazienki. A kolejne miesiące były jeszcze gorsze – my, osoby niepalące, musieliśmy żyć w mieszkaniu, gdzie wszyscy palili bez umiaru. Pety i popiół były wszędzie, a zapach papierosów czuć było już na klatce schodowej. Obrzydliwość!
W pewnym momencie dotarło do mnie, że mam tylko dwie opcje: wrócić do Polski albo zacząć walczyć. I tak zaczęła się moja wojna – o lepsze życie na emigracji, o znalezienie własnego kąta, a także walka z własnymi słabościami i… z językiem niemieckim.
Od chaosu do nowego początku
Mieszkam w Niemczech od 2013 roku. Polubiłam ten kraj, nauczyłam się nawet języka niemieckiego i widzę tu swoją przyszłość. Ale początki były cholernie trudne. Dlaczego? Bo były nieprzemyślane, zbyt spontaniczne i pełne nieświadomości. Wiem, że niektórzy mieli gorzej, ale dla mnie to była moja osobista tragedia i trauma – przeżycia, które zostaną ze mną na długo.
Dziś, patrząc wstecz, czasem trudno mi uwierzyć, że to wszystko się wydarzyło. Wiele szczegółów uleciało z pamięci, a niemiłe wspomnienia wyparłam. To właśnie dlatego stworzyłam mój blog – aby dzielić się swoimi historiami, bo początki w Niemczech nie zawsze są proste. Jeśli nie masz tu nikogo i trafisz na złych ludzi – możesz się poważnie zrazić. Wtedy trzeba uwierzyć w siebie i w dobro innych. Dziś wiem, że po prostu źle trafiłam i miałam pecha.
Te trudne doświadczenia dały mi siłę i zmotywowały do zmian. Dzięki nim nauczyłam się walczyć o siebie, podejmować decyzje i iść naprzód mimo przeciwności. To właśnie one sprawiły, że dziś jestem silniejsza i bardziej zdeterminowana, by budować swoje życie na emigracji na własnych zasadach.
Droga do samodzielności
Po pół roku życia w takiej atmosferze w końcu znalazłam mieszkanie, ale nie obyło się bez pomocy. To mój ówczesny szef zorganizował mi nowe lokum, co niestety wiązało się z pewnymi oczekiwaniami z jego strony. W zamian za tę pomoc miałam wiernie pracować w jego firmie, ale szybko zrozumiałam, że nie jest to miejsce dla mnie. Nie chciałam być zależna i uwiązana zobowiązaniami, które mi nie odpowiadały. Po pewnym czasie zdecydowałam się na zmianę pracy, co oczywiście wywołało niezadowolenie mojego szefa. Wiedziałam jednak, że muszę iść naprzód i szukać nowych możliwości, które będą mi bliższe i pozwolą na rozwój w wybranym kierunku.
Z czasem zaczęłam uczyć się języka niemieckiego, co otworzyło przede mną nowe możliwości. Stopniowo zmieniałam pracę – zaczynałam od prostych zajęć w hotelu, piekarni i kawiarni. Te doświadczenia były dla mnie cenną lekcją, uczącą pokory i wytrwałości. Każda z tych prac przybliżała mnie do celu, jakim było podjęcie pracy w moim zawodzie. Krok po kroku, z każdą kolejną zmianą, nabierałam pewności siebie i kompetencji, aż w końcu mogłam zacząć pracować w dziedzinie, którą naprawdę kocham.
Przeprowadzka do Berlina
Na początku myślałam, że mój wyjazd potrwa tylko rok. To miała być krótka przygoda, czas na zdobycie nowych doświadczeń i powrót do Polski. Jednak gdy pojawiła się decyzja, że zostanę w Niemczech na dłużej, zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak najlepiej ułożyć sobie początki na emigracji. Wtedy postanowiłam wyprowadzić się do Berlina – miasta, które oferowało więcej możliwości i dynamiczniejsze życie. Był to krok ku nowemu rozdziałowi, pełnemu wyzwań, ale też nadziei na lepszą przyszłość.
Początki w Berlinie były o wiele łatwiejsze niż moje początki w Niemczech. Tym razem znałam już język na poziomie komunikatywnym, co sprawiło, że codzienne sprawy stały się mniej stresujące. Miałam też doświadczenie w poruszaniu się w niemieckiej biurokracji, więc formalności nie były już tak przerażające. Sama zorganizowałam przeprowadzkę i z nową energią ruszyłam do Berlina, gotowa na kolejną przygodę i nowe możliwości, jakie to miasto miało mi do zaoferowania.
Mieszkam w Berlinie już od wielu lat i to tutaj w końcu znalazłam swoje miejsce. Udało mi się zdobyć pracę w zawodzie, co było jednym z moich największych marzeń. W międzyczasie założyłam bloga, dzięki któremu mogę dzielić się swoimi doświadczeniami z innymi. W Berlinie znalazłam też wspaniałych przyjaciół, którzy stali się dla mnie jak rodzina. Co więcej, mam teraz bardzo blisko do Polski, więc regularnie odwiedzam mojego brata, który mieszka w Poznaniu. To poczucie bliskości sprawia, że Berlin jest idealnym miejscem, gdzie mogę budować swoje życie. A jakie były Twoje początki w Niemczech? Daj znać w komentarzu!
Myślę, że wiele osób ma podobne doświadczenia z początków imigracji. Ja na pewno, więc o tym najlepiej tylko zapomnieć, i do przodu! 🙂
Też myślę, że dużo osób ma takie niefajne początki, ale najważniejsze, że mijają. 🙂